Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA – listopad 2025 (NSS 2025)

 

Europa od lat żyje w przekonaniu, że o losie kontynentu decyduje tandem niemiecko-francuski, wspomagany czasem przez Brukselę. Wszystko, co nie mieściło się w tym modelu, traktowano jako regionalną egzotykę – od Skandynawii po Bałkany. Ale nadszedł 2025 rok i Stany Zjednoczone wykonały „brutalny manewr”, którego nikt w Berlinie nie chciał naprawdę brać na poważnie: odcięły Europę od statusu głównego priorytetu i ogłosiły erę partnerstw transakcyjnych, nie sentymentalnych.

Z tej prostej zmiany wynika potężna implikacja: Ameryka nie potrzebuje już Europy jako „jedności zachodniej”. Ameryka potrzebuje partnerów zdolnych utrzymać Rosję w ryzach – a nie europejskich salonów dyskusji o „wartościach europejskich”.

I tu nagle okazuje się, że Polska spełnia trzy warunki, których nie spełnia Berlin:

  • ma realną antyrosyjską doktrynę, nie deklarację,
  • inwestuje w wojsko, a nie w kolejne laboratoria ideologii,
  • jest gotowa do podjęcia odpowiedzialności za region, nie tylko do opowiadania o „liderowaniu”.

USA potrzebuje Polski, nie Niemiec.

NSS 2025 jasno mówi: Europa nie będzie przyszłością amerykańskiej projekcji siły, a Berlin jest „zajęty sobą, bez realnej zdolności militarnej i strategicznej” (to pada w analizach otoczenia administracji wprost, nie w eufemistycznym języku dyplomacji).

Stany Zjednoczone nie będą utrzymywać parasola dla państw, które:

  • nie zbroją się,
  • nie modernizują armii,
  • nie przejmują odpowiedzialności,
  • a jednocześnie pouczają innych o „praworządności” !

Polska natomiast od 2016 roku, robi dokładnie to, czego USA oczekują:

  • inwestuje w realne zdolności militarne,
  • buduje przemysł obronny,
  • przyciąga technologie,
  • jest antyrosyjska bez cienia wahania,
  • rozumie logikę odstraszania – a nie logikę deklaracji.

Dlatego USA zaczyna widzieć Warszawę jako faktyczny główny filar bezpieczeństwa europejskiego Wschodu.

W Berlinie i Brukseli od lat funkcjonuje cicha zasada, że Polska ma prawo być „ważna”, ale nie „decydująca”. Może coś mówić o Ukrainie, może coś mówić o Rosji, ale decyzje podejmuje duet Berlin–Paryż, ewentualnie zatwierdzany przez Komisję Europejską.

NSS 2025 robi coś, czego w UE nie było od dekad: legitymizuje Polskę jako państwo zdolne przewodzić regionowi bez konieczności uzgadniania wszystkiego z Berlinem.

A to jest – z perspektywy Niemiec – niebezpieczne. militarnie. Politycznie. Bo jeśli Warszawa staje się ośrodkiem decyzyjnym a USA zaczyna traktować ją jak główny kanał polityki w regionie, to Berlin przestaje być centrum ciężkości Europy.

Czas na tezę mocną i „twardą”: Polska–USA, razem przeciw rosyjskiej próbie powrotu do imperium

W tej konfiguracji scenariusz jest prosty:

  • Polska + region CEE + Ukraina stają się strefą Zachodu,
  • USA dają parasol strategiczny,
  • Polska staje się lokalnym egzekutorem odstraszania,
  • a Niemcy — muszą się do tej logiki dostosować.
  • To Amerykanie – nie Bruksela – powstrzymują Rosję,
  • To Polska – nie Niemcy – organizuje europejską linię frontu.
  • To Warszawa – nie Berlin – decyduje o kierunku wsparcia dla Ukrainy.
  • I to Warszawa – nie „Komisja” – ma mandat, który Ameryka uważa za realny (znowu Karol NAWROCKI).

„Europa Środkowa 2040”: pierwszy realny konkurent Berlina

Jeżeli Polska utrzyma:

  • 4-5% PKB na obronność,
  • własny przemysł wojskowy,
  • regionalne projekty infrastrukturalne,
  • i kontrolę strategiczną nad kierunkiem ukraińskim, to w latach 2035–2045 powstanie nowy podmiot europejski: „Europa Środkowa pod polskim przywództwem”, który:
  • ma demografię,
  • ma energię polityczną,
  • ma potencjał gospodarczy,
  • ma militarne zdolności odstraszania,
  • i ma mandat USA.

Po raz pierwszy w historii to Polska stanie się realnym konkurentem dla Berlina. Nie kopiąc Niemiec od dołu, ale wchodząc na równy poziom gry. Rosję powstrzyma tylko ta część Europy, która naprawdę rozumie Rosję. To nie przypadek, że Polska nigdy nie miała co do tego złudzeń. Że to właśnie Warszawa – z prezydentem Karolem Nawrockim – pełniej niż Berlin rozumie wagę obecnego momentu.

I że to nie Niemcy, a Polska jest dzisiaj naturalnym centrum strategicznej wschodniej flanki. Dlatego scenariusz, w którym Warszawa staje się europejskim mocarstwem dzięki wsparciu USA – przeciw niemieckiemu projektowi federalizacji UE – jest już nie tylko możliwy. On stał się politycznie wiarygodny.

Tym bardziej, że Ameryka — po prostu — nie widzi dziś w Berlinie sojusznika strategicznego. Widzi w nim gracza defensywnego, który przegapił własne stulecie, a w Polsce widzi kraj, który wie, gdzie jest Rosja, i wie, czym jest Zachód.

Niemcy – państwo z historycznym kompleksem winy, a zarazem z niegasnącą ambicją hegemoniczną – nie mogą dopuścić, by gdziekolwiek na wschód od Odry pojawił się polityczny, militarny i gospodarczy konkurent, który rozwija się szybciej niż Berlin. To byłby koniec ich jedynej, niewypowiedzianej, ale konsekwentnie pielęgnowanej racji bytu: przekonania, że Niemcy wiedzą, jak prowadzić Europę, a reszta kontynentu ma jedynie podążać ich ścieżką, ucząc się europejskiego savoir-vivre.

Ale Europa lat 2025–2035 nie jest już tą samą Europą, którą Berlin próbował projektować. Świat przyspieszył: Rosja zrzuciła maskę, USA zmieniły priorytety, NATO zaczęło wymagać realnej siły, a nie deklaracji, natomiast wschodnia flanka przestała być peryferyjnym marginesem. Stała się epicentrum bezpieczeństwa Zachodu.

Niemcy – przyzwyczajone przez dekady do dominacji za pomocą gospodarki, moralnych pouczeń i dyplomacji salonowej – nagle zostały z narzędziami niepasującymi do epoki twardej geopolityki. Dziwne regulacje, hasła klimatyczne, normatywne dokumenty – wszystko to okazało się mało użyteczne w świecie, w którym liczą się zdolności wojskowe, odstraszanie i technologia, a nie kolejne unijne manifesty.

Stąd nerwowość Berlina. Polska rośnie szybciej, dynamiczniej i groźniej dla niemieckiej narracji: militarnie, gospodarczo, geopolitycznie, mentalnie. Polska jest dziś tam, gdzie historia naprawdę się rozgrywa. Niemcy zaś zatrzymały się tam, gdzie historia kiedyś była.

Utrata hegemonii na wschodzie kontynentu byłaby dla Berlina utratą tożsamości. Dlatego Niemcy reagują nerwowo: próbują odzyskać moralne centrum europejskiej debaty, mówią o „wartościach”, podczas gdy w tle narasta:

  • zapaść przemysłu,
  • kryzys energetyczny będący konsekwencją polityki wobec Rosji,
  • społeczne napięcia wywołane wieloletnią, źle zarządzaną polityką migracyjną.

Europa coraz rzadziej patrzy w stronę Berlina, bo Berlin nie ma dziś pomysłu na rzeczywistość – ma jedynie aparat administracji przeszłością. Polska natomiast – paradoksalnie, a może po prostu historycznie – wchodzi w okres dynamicznego wzrostu, w którym nie tylko wypełnia przestrzeń, ale zaczyna ją definiować. Tam, gdzie Niemcy chcieli zarządzać, Polska zaczyna liderować.

 

AUTORZY:

GEN. BRYG. REZ. PILOT DARIUSZ WROŃSKI

Udostępnij: